sobie wątrobę cielęcą zadobyłem..znaczy jakoś tak się zagadałem ze znajomym rzeźnikiem, że naładował mi ze trzy razy więcej niż potrzebowałem... no ale przecież nie wyrzucę...sobie wynalazłem trzy bardziej zachęcające przepisy..wylosowano mi jeden..i..
na patelni się topi masło..
na to roztopione powinienem rzucić pora drobniutko pociętego, ale przecież jak poszedłem do ulubionego warzywniaka i się go pytam, czy ma..to wybałuszył oczy jakby ufo spotkał..w końcu nawet w moją znajomość włoskiego zwątpiłem..niesłusznie zresztą, bo mu się przypomniało, że kiedyś to on widział takie cudo w telewizorze, ale tutaj nie sprowadza, bo nikt go nie kupi..więc w odruchu rozpaczy wyłudziłem od niego młodą cebulę ze szczypiorem w charakterze środka zastępczego.;)
jak ona znaczy ta cebula udająca pora już się wysmaczyła wrzuciłem wyciśnięte rodzynki..znaczy wycisnąłem, bo wcześniej zamoczyłem, bo gdybym nie zamoczył to by były suche..no ale kazali...i pinoli...
i utytłaną w mące wątrobę...po chwili..
i jak ją tak podsmażyłem na ostrym ogniu i z jednej i z drugiej jak jej nie srujnę balsamico..tak z pół szklanki..i poprawiłem 1/2 szklanki rosso..
zredukowałem..i warto było..:))
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Twój komentarz jest wprawdzie moderowany, ale zawsze mile widziany...;))